Smutny to fakt, lecz wszyscy wiecie,
Że pośród ludzi są świnie na świecie.
Niektóre również wśród profesorów,
Tych zmór studentów, drani, potworów.
Lecz młody człowiek, gdy krew się burzy,
Ciętej liryce chce się przysłużyć.
Zgrabny paszkwilik dlań wysmaruje,
On wdzięcznie odda, co młody czuje.
Rodzina warczy- zna dziada wieki.
Wady wymienia bez drgnięcia powieki.
Widzi już w myślach chutor, co płonie
I ścierwo łotra darte przez konie.
Powiedziano mi, że jestem niemoralna. Być może to stwierdzenie wzruszyłoby mnie bardziej, gdyby nie padło z ust pięćdziesięcioletniej baby o tuszy wieloryba i z pryszczem na brodzie. Cóż. Ja miałam lat dwadzieścia z ogonkiem, niezły dorobek pisarski i podobno ciekawe rysy. Na czym moja niemoralność miała polegać? Trudno powiedzieć, bo to przecież nie zbrodnia przespać się z kimś od czasu do czasu. Więcej- to biologia. Zbyłam babę lekkim uśmiechem. Zabawne. Życie nauczyło mnie jednego- nie trzeba b y ć pi
- Może pan już iść do domu, panie Kornacki- mruknęła doktor Ewa Galicka, wpatrując się w skupieniu w monitor komputera. Kornacki odstawił na miejsce probówki, bąknął coś na pożegnanie i cicho zamknął za sobą drzwi. Ewa odetchnęła głęboko i ucisnęła palcami kąciki oczu, uśmiechając się z satysfakcją. A więc jednak. Udało się. Potrafi wyodrębnić duszę z ludzkiego ciała. Mieli rację. Dwadzieścia cztery gramy, ani więcej, ani mniej. Dwadzieścia cztery gra
Mówił pan do mnie "przyjaciółko"
I było nam z tym dobrze.
I smsy słał mi w kółko,
Sympatią darząc szczodrze.
Myślałam sobie, że tak będzie
Przez długie, długie lata,
Ale jak widać byłam w błędzie
- Z natury durnowata.
Myślałam sobie, że pan szczerze
Chce ze mną być w przyjaźni,
Lecz teraz panu już nie wierzę,
Cholernie mnie pan drażni.
Mam dobry mankiet do płakania
I ciepłych słów nie szczędzę,
Lecz dosyć mam już pocieszania
I tak si
Pan nic nie rozumie- jest pan wszak facetem
I nie czuje wcale tych niuansów.
Pan przeczyta książkę, ale nie kobietę
Wieczną niewolnicę konwenansów.
Pan popatrzy- owszem, nóżka zgrabna, kibić
I już wie pan wszystko, co potrzeba.
Oprócz tego, jak kobietę uszczęśliwić
I jak doprowadzić do bram nieba.
Manifest
Sztuka jest nic nie warta,
Bo schodzi do podziemi.
Więc trzeba by, do czarta,
Nareszcie świat ten zmienić.
Niech sztuka sztuką będzie,
Nie głupca fanaberią!
Niech się rozlezie wszędzie,
Niech zacznie żyć na serio!
Precz z pustą metaforą!
Precz z nędzną tą łupiną!
Niech ktoś da miecz autorom!
Wszak sztuka nie jest kpiną!
Niech rąbią, niech siekają,
Niech zmiażdżą sztukę śmieci,
Niech myślą obsiewają
Umysły wszystkich dzieci.
A kiedy wykiełkuje,
"Nigdy nie wierz facetowi, zapamiętaj!
Męska płeć, to płeć bez serca, płeć przeklęta!"
Cóż za bzdura, proszę państwa, śmiech na sali!
Tę teorię w swoim wierszu chcę obalić.
Kto raz sparzył się dotkliwie, wiarę traci.
Za brak wiary samotnością nieraz płaci.
Stereotyp to rzecz głupia i krzywdząca.
Jak określić cechy setki lub tysiąca?
Iluż mężczyzn cierpi właśnie przez kobietę!
Ileż kobiet rozczaruje się facetem!
Ludzie ranią się wzajemnie-
Ktoś zwalił się pod stół jak kłoda!
A reszta nadal pije.
Pijcie, Bakchusy, noc jest młoda
I ponoć raz się żyje.
Za duże szpilki, pewnie matki
Godności nie podniosą.
Więc są pijane w sztok dzierlatki
I na dwór już je niosą.
Ktoś wpadł przed chwilą na framugę,
Zwyczajnie- nie wcelował.
Ktoś rękaw znów przypalił szlugiem,
Ktoś w kącie zwymiotował.
Ta mała siedzi na podłodze
I tuli flaszkę wódki.
Ten brunet gładzi ją po nodze,
Do łóż
Uważam pana za drania
I wcale się z tym nie kryję.
Wściekłość mi wszystko przysłania,
Jak pana spotkam- zabiję.
Udusić lub łamać kołem
Albo rozerwać przez konie.
Ach, jakie wizje wspaniałe!
Serce z radości mi płonie.
Nie, chyba raczej ze złości.
(Utopić albo drzeć pasy,
Przypiekać, ach, bez litości!)
Tak, bosko! Ach, rarytasy!
Łeb urwać! Ręce i nogi!
(Coś jeszcze, o czym nie wspomnę)
Ach, jakże był mi pan drogi!
Lecz me cierpienie ogromne!
Na pal bym chętnie nabi
Nie wiem, co myśleć o panu,
Tyle sprzeczności się miota.
Myśli jak kolce burzanu.
Pan przypomina mi kota.
Czerwone usta, perfumy
I rzęsy jak dwa wachlarze.
Czy mam powody do dumy?
Niech mi pan powie, pokaże!
Ach, pan mnie złości co chwila
I ciągle się ze mną droczy.
Jak kot, co złapał motyla,
Z pomrukiem mruży pan oczy.
Boję się pańskich pazurów,
Bo zniszczyć skrzydła mi mogą.
Niecne są gierki kocurów,
Niech idzie pan swoją drogą.